Rozłąka, kłótnia, złamane serce, kłamstwo, litość, zaniedbanie, nie wyleczone rany, przyjaźń i do kolejnych słów, których nienawidzę zaliczam: trudne do rozszyfrowania słowa, które wypowiedział wczoraj Peeta tutaj, gdzie widziałam go po raz ostatni.
Czasem wydaje mi się, że czas staje w miejscu, a ja czekam aż ktoś mnie w końcu odwiedzi, lecz bez skutku. Żadnych znaków, które pokazałyby mi, że jednak ktoś w tym szpitalu przeżyje. Chyba jeszcze nikt stąd nie wyszedł, a ja się do tego mogę zaliczyć. Mogę tu umrzeć, a ja się w ogóle nie odezwę. Nie mam do kogo. Nie mam z kim rozmawiać. Jedynym zajęciem jest wpatrywanie się w tarczę starego zegara, który pokazuje ile czasu tutaj zmarnowałam, ile tu spędziłam sekund, minut, godzin... Już tego nie liczę, ale za to wpadłam w trans słysząc co chwilę: Tik-tak.
Tik-tak. I znowu kolejne. Będzie się tak powtarzać, aż w końcu moje uszy będą mieć tego dość. Drugim uzależniającym zajęciem jest obliczanie blizn na moim drobnym ciele, które jest wyczerpane leżeniem. I trzeba tak bez pomyłki... Muszę być pewna ile mam szwów, ile siniaków, a także malutkich zadrapań. Jestem przyzwyczajona do poruszania się, a nie do ciągłego leżenia w szpitalnym łóżku, które odgradza mnie od lasu.