muzyka

sobota, 27 lutego 2016

36 ,,Martwa o północy"

Rozłąka, kłótnia, złamane serce, kłamstwo, litość, zaniedbanie, nie wyleczone rany, przyjaźń i do kolejnych słów, których nienawidzę zaliczam: trudne do rozszyfrowania słowa, które wypowiedział wczoraj Peeta tutaj, gdzie widziałam go po raz ostatni. 
Czasem wydaje mi się, że czas staje w miejscu, a ja czekam aż ktoś mnie w końcu odwiedzi, lecz bez skutku. Żadnych znaków, które pokazałyby mi, że jednak ktoś w tym szpitalu przeżyje. Chyba jeszcze nikt stąd nie wyszedł, a ja się do tego mogę zaliczyć. Mogę tu umrzeć, a ja się w ogóle nie odezwę. Nie mam do kogo. Nie mam z kim rozmawiać. Jedynym zajęciem jest wpatrywanie się w tarczę starego zegara, który pokazuje ile czasu tutaj zmarnowałam, ile tu spędziłam sekund, minut, godzin... Już tego nie liczę, ale za to wpadłam w trans słysząc co chwilę: Tik-tak.

Tik-tak. I znowu kolejne. Będzie się tak powtarzać, aż w końcu moje uszy będą mieć tego dość. Drugim uzależniającym zajęciem jest obliczanie blizn na moim drobnym ciele, które jest wyczerpane leżeniem. I trzeba tak bez pomyłki... Muszę być pewna ile mam szwów, ile siniaków, a także malutkich zadrapań. Jestem przyzwyczajona do poruszania się, a nie do ciągłego leżenia w szpitalnym łóżku, które odgradza mnie od lasu.


W ciągu kilku sekund przypominam sobie całą przeszłość, która była taka wspaniała. Prócz tych ostatnich dwóch lat, przez które zaczęłam być inną Katniss Everdeen. W tamtych latach byłam zwykłą szesnastoletnią dziewczyną, której świat przewrócił się do góry nogami słysząc imię i nazwisko wypowiedziane przez Effie podczas Dożynek powołując jednego mężczyznę i jedną kobietę od 12-18 roku życia na krwawą walkę, aby tylko przeżyć. 

- Primrose Everdeen! - słyszę w swojej obolałej głowie tamte słowa, przez które od razu zgłosiłam się na trybuta. Uratowałam ją od pewnej śmierci. Ona by sobie tam nie poradziła, a mimo tego że żyła przez te dalsze dwa lata i tak umarła. Już nie wiem czyja była to wina, jednak siebie za to najbardziej osądzam, a w połowie też Beeteego i Gale'a.

Ale czy to ważne? I tak jeden z wynalazców tej bomby zapalającej nie żyje. Nie mam pojęcia czy to prawda, ale wszystkie zdarzenia związane właśnie z Gale'm przesuwają mi się co chwilę przed oczami przypominając mi jakim był człowiekiem. 

Pamiętam jak chciał abyśmy uciekli. Tam dalej... W ten gęsty mieszany las, który uznaję za swój dom. Ale trzeba było pomyśleć o rodzinie. Przecież nigdy sobie nie wyobrażałam Prim w lesie, a tym bardziej polującej na zwierzynę, która nadałaby się do jedzenia. Tak czy inaczej oni by nas znaleźli, ta kryjówka byłaby taka oczywista dla strażników, a jednak nie zorientowaliby się tak bardzo jak ja w takich terenach. 

Mimo iż czuję do niego dalej urazę, uznaję go za przyjaciela, bo na prawdę nie żałuję tamtych chwil z nim spędzonych. Nie marnowałam czasu. Ja znalazłam w końcu przyjaciela, któremu mogłam bezgranicznie zaufać. A teraz nie mam nikogo. Faktycznie, źle się zachowywał rywalizując z Peetą o mnie, ale jednak ja sama nie byłam święta. Pamiętam jak zawsze byłam na uboczu w szkole, a jedyną osobą która mnie wtedy lubiła była Madge. Córka burmistrza, która lubiła drażnić Gale'a że zostanie wylosowana. Uznałam ją za przyjaciółkę dopiero wtedy gdy podarowała mi broszkę z Kosogłosem i życzyła szczęścia. Teraz tylko wyobrażać sobie ich w godnym dla nich miejscu, bo na prawdę na to zasłużyli. 

Myślałam, że już nikt mnie nie odwiedzi, jednak jak zwykle mylę się i uświadamiam sobie, że nie wszystko to co robię jest złe, ale i też dobre. W drzwiach widzę rudowłosą dziewczynę z zielonymi oczami, które zmieniają co chwilę kolor zależnie od nastroju. Jest cała zapłakana,jednak na jej twarzy gości wyraźny i piękny uśmiech. Ona nie zatyka uszu dłońmi, tak jak robiła kiedyś gdy tylko czuła się okropnie. Ona płacze ze szczęścia. Podbiega do mnie i mocno przytula, co mnie bardzo szokuje, jednak to odwzajemniam. Zza ściany dobiega do mnie głośny płacz dziecka, który też mnie zbija z tropu. Ból jest z dnia na dzień coraz mniejszy, co mnie bardzo cieszy, a widok osoby, którą polubiłam tylko poprawia mi jeszcze bardziej humor. 

- Katniss, dziękuję! - mówi przez płacz, przez co nie rozumiem niektórych słów. - Dziękuję! 

- Za co? - pytam lekko zdezorientowana. Wreszcie mogę mówić.

- Za to. - wyrywa się i wskazuje na mężczyznę na wózku, który ledwo się uśmiecha, ale patrzy na mnie z zainteresowaniem.

Jego blond włosy wydają się być ciemniejsze, ale za to wyraz twarzy się jego nie zmienił. Jest to ten sam Finnick Odair, tylko że na wózku. Z resztą ja wolę nie popatrzeć odbicie lustra. Wiem, że w następnych dniach będę musiała się stąd wynieść, a pomocą będzie wózek inwalidzki. Jestem po prostu tego pewna, że będę się nim poruszać, ponieważ moje nogi nie są wystarczająco gotowe na chodzenie. 

- Finnick... - powtarzam cicho, mając nadzieję, że zaraz wskoczymy sobie w ramiona. 

- Lepiej na mnie nie patrz. Annie kłóciła się z lekarzami, bo chcieli mi amputować nogę, na szczęście przekonała ich, że nie jest to konieczne, ale co ona może wiedzieć o medycynie. - podjeżdża do mnie zmęczony całą sytuacją. Jego oczy w pewnym momencie wyglądają jak piękne spienione morze, które przedtem szalało jak opętane. 

- Dobrze zrobiła. Ja też dużo nie wiem, ale patrzyłam kiedyś jak mama z Prim opatrywały rannych górników. Czasem była potrzeba amputacji, inaczej umarliby. Widziałam nie raz ich rany, a patrząc na twoją, byłam pewna że będziesz mieć dalej dwie nogi, tylko wystarczyło szybko dotrzeć do tego szpitala.- odpowiadam z powagą w głosie. 

- A Peeta? Zasługujesz na szczęście. Przeszłaś tak dużo, a jednak dalej masz pecha. - mówi z lekką chrypą Annie. 

- On chce o mnie zapomnieć. - słysząc imię przez nią wypowiedziane, zaczynam głośno płakać. Przemykam na chwilę oczy i próbuję się uspokoić. Powoduje to tylko u mnie nagłe drżenie ciała, które nie ustępuje przez kilka dłuższych minut. - On chce żebym ja o nim zapomniała. 

Słysząc to, Finnick przytula mnie jak najmocniej, przez co Annie też się dołącza i tak właśnie wszyscy zaczynają płakać w jednym momencie. 

- Nie wiem co mam zrobić, aby Ci się odwdzięczyć. Poznałem swojego syna, zobaczyłem Annie. Ja wciąż żyję! Chcesz go poznać później? Czy chcesz poznać Maxa?

-  Oczywiście, że chcę go poznać. - odpowiadam ze smutkiem w głosie. - Finnick, nie chcę u Ciebie kolejnego długu. Ja po prostu przed chwilą go spłaciłam. 

- Katniss... - powtarza moje imię. - Mogłem nie ratować Peety. To jest tylko źródło, przez które płaczesz. Skoro kiedyś mówił, że Cię kocha, a teraz chce o tobie zapomnieć, to nie zasługuje na Ciebie ten drań. 

- Przestań. Po prostu chyba przestał mnie kochać. To jest człowiek, któremu długu nigdy nie zdołam spłacić, a teraz tym bardziej. - zaczynam cicho łkać,a gdy się trochę uspokajam, z szafki szpitalnej wyciągam lśniącą perłę, którą dostałam od Peety jako pożegnalny podarunek na Ćwierćwieczu Poskromienia, kiedy myślał, że za niedługo będzie jego koniec. - Nie byłoby problemu, gdybym go nie kochała. Finnick, on zabił Gale'a! 

- Co?! Albo on kłamał, albo nie miał o tym pojęcia. - odpowiada Annie. 

- Czekaj... O co chodzi?- pytam zdziwiona.

- Gale jest w śpiączce. W tym szpitalu. Wciąż żyje. Noo, ludzie go uznają za nie żywego, ale jak się uparł tak się uparł. 

To okazało się jeszcze trudniejsze niż sądziłam. Już nie wiem co jest prawdą, a co kłamstwem. Nie wiem komu wierzyć. Jestem zdezorientowana. Ale skoro Annie tak mówi, to chętnie udam się tam z wizytą i go zobaczyć. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
4 komentarze= next c:

Jak ktoś ciekawy dalszego ciągu to komentować! xD 4 komentarze i lecim z kolejnym rozdziałem :P Anonimowe też się liczą. Do piątku! <3

7 komentarzy:

  1. Ludzie komentować fajnie że Gale jednak żyje i Finnick spotkal się z rodziną. Mam pytanie czy ich synek tak został nazwany już w książce czy sama tak go nazwałas ? Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie piszesz #teamfinnick forever

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny rozdział

    OdpowiedzUsuń