- Wszystkim. - uśmiecha się. - Słońcem, gwiazdą, skarbem...- po tym zacina się. - życiem.
- Nawet nie wiesz co mogłam odczuć, gdy Twoje serce przestało bić na arenie. - patrzę na niego ze smutkiem w oczach.
Tańczymy na środku wśród Kapitolińczyków zachwyconych naszą obecnością. Patrzą na nas. Wyobrażam sobie ich śliniących się na nasz widok, głodnych naszej miłości.
Co do Finnicka... Zastanawiam się co z nim zrobili. Czy żyje? Na trawie było przecież widać ślady krwi, co oznacza że został poważnie zraniony. Może jest w czwartym dystrykcie przy Annie i dziecku? Może teraz łowi ryby? Martwię się o tego żartownisia. Jednak... Kiedyś będę musiała poruszyć temat o nim i porozmawiać poważnie z Peetą co się działo podczas jego nieobecności w dwunastym dystrykcie.
- Śniłaś mi się wtedy. Byłaś w białej sukni. - przyznaje. - Biegłaś i krzyczałaś abym się obudził.
- I te moje krzyki mogły przysporzyć dużo kłopotów. - śmieję się. - Ale twoje życie było ważniejsze.
- A gdzie tam. Walczyłem dla Ciebie. Zacząłem dobrze funkcjonować tylko dla tego żebyś przeżyła i bym mógł Cię chronić. Po tamtym jak wykrzykiwałaś moje imię... zacząłem panikować.- kręci głową. - Ale nie pamiętam najważniejszych momentów z Tobą. Tylko urywki.
- Nic nie szkodzi Peeta. Porozmawiamy o tym jak będziemy sami. - staję w miejscu i się do niego przytulam. Staję na palcach i cmokam go w policzek zostawiając za sobą ślad szminki, o którym nie mówię Peecie bo wygląda śmiesznie. - Chciałbyś mieć dzieci? - próbuję zmienić temat.
- Tak. - po jego słowach, zaczyna boleć mnie głowa.
Ja nie chcę mieć dzieci. Boję się przyszłości, która mogłaby być dla nich okrutna i wyczerpująca. Mogłyby wrócić Igrzyska Głodowe, gdzie po raz kolejny brałyby udział biedne dzieci.
- Coś nie tak?- spogląda na mnie z troską w oczach.
- A jakie imię Ci się najbardziej podoba? - próbuję coś zrobić, aby tylko się nie martwił.
- Willow. - Unosi głowę do góry. - Zobacz, tam w oddali jest duża i wciąż rosnąca wierzba. Chcę aby właśnie moja córka miała tak na imię, aby rosła, ale nie aż tak bardzo szybko jak ciasto na chleb.
- A ja nie chcę mieć dzieci. - wyrzucam to z siebie. - Nie chcę widzieć ich na ekranie walczących na śmierć i życie. Nie chcę widzieć ich imion napisanych na kartkach, nie chcę aby cierpiały tak jak my.
- Katniss...Nie będzie już dożynek. A wiesz od kogo to zależy? - zaczyna znowu na mnie patrzeć. - No? Od kogo?
- Nie wiem. - wzruszam ramionami.
- Od Ciebie.
- Czemu ode mnie? Przecież nie jestem władczynią Kapitolu, ani Panem.
- Ale jesteś Kosogłosem, Katniss. Ludzie Cię kochają.- dotyka mojego podbródka i zmusza do kontaktu wzrokowego.
- I co w związku z tym? Jedno moje złe posunięcie i po mnie. A tak poza tym mam z tym złe wspomnienia. - przegryzam wargę, a gdy czuję już na języku krew zaczynam mówić dalej. - Nawet nie potrafiłam Cię odzyskać. Nie potrafię myśleć.
- Jesteś Kosogłosem. Zawsze będziesz. Ale nie jesteś ich pionkiem w grze. To Twoje życie. - uśmiecha się do mnie. - Dlatego marzę o byciu ojcem. Bo to Twoje jak i moje życie. Dużo kobiet marzy o macierzyństwie.
- A wiesz ile kobiet marzy, aby mieć z tobą dzieci?
- Przykro mi, ale ja też mam marzenia, ale związane właśnie z Tobą a nie z nimi.
- Zaklepana jestem? - marszczę brwi.
- Zaklepana.- chichota. - Tylko...Jeszcze jeden mi został do wyeliminowania.
Gale. Za pewne właśnie o nim pomyślał. Mój najlepszy przyjaciel wrogiem Peety Mellarka.
Super rozdział czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńPod koniec powiało grozą xd Nieźle ^^
OdpowiedzUsuń